To wszystko zdarzyło się naprawdę. Dziewczynka zjawiła się między stolikami restauracji jak mała kolorowa wróżka. Jej patykowata ręka uginała się pod ciężarem wielgachnego, brzydkiego kubka. Dziewczynka zdawała się być całkiem zadowolona, kiedy siadając przy stole obok rodziców, z hukiem postawiła kubek obok swojego talerza. Huk odbił się echem od ścian, chwilę wibrował w powietrzu nad głowami innych biesiadników, które nagle zwróciły się w stronę stolika, przy którym siedziała dziewczynka. W pewnym momencie spojrzenia wszystkich skupiły się na różowym kubku Stanleya. Dziewczynka z ukontentowaniem siorbnęła przez rurkę.
Zwykły kubek, powiecie. A jednak w tym plastikowym cudzie współczesnego marketingu kryje się coś więcej – coś, co dotyka głębszych warstw współczesnej tożsamości. Posiadanie Quenchera oznacza dołączenie do pewnej społeczności. Nieważne, że jest to społeczność sztucznie tworzona przez influencerów i strategie wielkich firm, na które łapiemy się tak łatwo, tak przyjemnie, tak bezmyślnie nawet. Innymi słowy, jeżeli pijesz ze Stanleya, jesteś cool. To bezsłowne mówienie o tym, kim jesteśmy. Albo kim chcemy być. Tak jak noszenie długich skarpetek – bo albo jesteś trendy, albo jesteś dziadersem, ewentualnie zawieszonym gdzieś pomiędzy ignorantem.
Dla nieszczęsnych Millenialsów, którym długie, naciągnięte do połowy łydek skarpetki kojarzą się z czymś obciachowym (jak wąsy i mullet), to naprawdę twardy orzech do zgryzienia; przełamać się i być na topie, czy z dumą starszyzny pokazywać gołe kostki, afiszując tym samym, że jest się po drugiej stronie, tej mniej trendy?
Świat jest miejscem skomplikowanym, czasami nie do ogarnięcia. Dlaczego jedne rzeczy są cool, a inne nie? Kiedyś to było proste – w epoce Platona istniał ideał Piękna, który jasno wyznaczał, co jest godne podziwu, a co nie. Piękno, rozumiane jako harmonia, proporcja, doskonałość formy, wykraczało poza subiektywne gusta, pozwalając człowiekowi stawiać „rzeczy” w kategoriach uniwersalnych.
Dzisiaj „cool” jest niczym innym jak modelem prostym jak tablica rejestracyjna, a zarazem skomplikowanym jak odwieczny problem „bytu”, który Hegel opisał w swoich dialektykach. To jest rozróżnienie pomiędzy „być” a „wydawać się być” – współczesne „cool” to nie wyższy poziom autentyczności, tylko sprytnie zarządzany „wizerunek”, który gładko zniknie, gdy przestanie być modny.
Bardziej chodzi w tym nie o posiadanie, a o przynależność. Czyli jednak być, a nie mieć? Niekoniecznie. Bo po co nam te szczególne rzeczy, jeżeli nie po to, aby dzięki nim ustanawiać swój status i naszą zdolność do kreowania swojego obrazu w oczach innych. Niby wszyscy to rozumiemy, a jednak głupi człowiek gubi się w tym od czasów, kiedy Zaratustra przemawiał na górze, aż po dzisiejsze „być albo nie być na Instagramie”.




















Dodaj komentarz