Przed kolejnym zamknięciem świata, choć tym razem tylko na nieco ponad miesiąc, znów szalejemy. Co może dziwić, bo teraz świata nie zamknięto na cztery spusty – ot, przez sześć tygodni musimy ograniczyć potrzebę konsumpcjonizmu do tego, co niezbędne. Not big deal, myślę, wytrzymamy, ale w tym samym momencie widzę te wykrzywione strachem i bólem twarze ustawiające się w kolejce do Penneys’a (irlandzki odpowiednik Primarka z tanimi ubraniami i wszelkiej maści trendy śmiecio-pierdołami). Czeka nas cały miesiąc bez zakupu nowej kiecki, więc trzeba się na to przygotować. Naręcza toreb i pakunków, z których wysypują się piżamy i skarpety, dresowe spodnie, koszulki łapane w pośpiechu, bez namysłu, bo co tu dużo myśleć, jak to kosztuje zaledwie kilka euro. Tyle, co piwo w pubie.
Ale do pubu już nie można. Jeszcze do niedawna można było pod pub. Tak wyglądały restrykcje, bo wiadomo – jak się siedzi w środku to wirus atakuje, ale jeśli kucniemy sobie na chodniku przed pubem to jest ok. Nawet w licznej grupie. Może wirus nie sięga poza lokale, albo nie wychyla się bo nie lubi irlandzkiej pogody.
Puste puby to doprawdy smutny widok. Te wszystkie zasunięte rolety, wygaszone światła, kurzące się stoliki, drzwi pozamykane na amen. Pustka apokaliptyczna niemalże.
Brakuje mi starej rutyny, a może tylko swobody; by móc jechać, iść gdzie chcę. Bo wolność człowieka kończy się tam gdzie zaczyna się pandemia.
Chciałabym móc planować i mieć pewność, że wszystko będzie dobrze. Bo na razie nie wiem – jest dobrze, czy nie jest?
Jest normalnie, bo pomimo tego, że w naszym odczuciu wszystko wywróciło się do góry nogami, to dla świata nie stało się nic nadzwyczajnego. Epidemie towarzyszyły ludzkości od zawsze. Dezynteria, dżuma, dur plamisty, czerwonka, cholera, czarna ospa, hiszpanka to tyko niektóre z tych nazwanych zaraz, jakie dziesiątkowały ludzką populację.
Jako społeczeństwo w naszym kręgu kulturowym staliśmy się bardzo wygodni, do tego wydaje nam się, że żyjemy w jakiejś bańce, która chroni nas przed całym złem świata. Uważamy, że to nie nas dotyczą, wojny, kataklizmy, epidemie, rewolucje – takie rzeczy mają miejsce w filmach, na kartach powieści. Lub w rejonach świata, które podświadomie uważamy za te gorsze, niecywilizowane (choć oczywiście nie przyznamy się do tego nawet przed sobą). Dlatego jeżeli spotyka nas coś takiego jak pandemia reagujemy histerycznie. Nie chcemy zgadzać się na taką rzeczywistość, bo przyzwyczailiśmy się do tego, że nic nam nie grozi. Czujemy się pewnie w naszych ciepłych przytulnych mieszkaniach. Nie myślimy o tym, że dostęp do wody, elektryczność, zaopatrzenie w żywność, wirtualny kontakt z resztą świata to luksus, który dopiero od niedawna stał się standardem. Najwięcej kosztuje utrata poczucia bezpieczeństwa.
Pandemia to czas próby. Czas zadumy. Czas przewartyościowania tego, czym kierujemy się w życiu. Czas pytań i odpowiedzi. Czas na nowe pomysły i być może jakiś plan B.
Możliwe, ze wyjdziemy z tego jako zupełnie inni ludzie. Być może mądrzejsi, być może bardziej wdzięczni za to, co mamy. Być może lepiej rozumiejący rzeczywistość.
Być może niektórzy z nas odnajdą sens. Ja wierzę, że on musi gdzieś być, choć na razie zapodział się pomiędzy markowymi ubraniami, polubieniami na facebook’u, gloryfikacją celebrytów-imbecylów, serialami na Netflixie, popularnością na Instagramie, drogimi zegarkami i samochodami, próbami nieustannego imponowania innym ludziom, kolekcjami butów od Louboutin, w których się nie chodzi tylko siedzi. Jeżeli zabierzemy to wszystko – co zostanie?
Koronawirusowa pandemia = kontrola społeczeństwa, a społeczeństwo jest debilem i łyka wszystko jak młody pelikan. Wystarczy zagrać na emocjach i strachu, by logiczne myślenie przepadło.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ta paranoja przeraza
PolubieniePolubienie
Ta paranoja mnie przeraza
PolubieniePolubienie