Wieczorne dywagacje #4

Ostatnio codziennie oglądam zachody słońca, teraz mam na to czas. Zachwycam się spękaną okienną ramą, z której zaczyna łuszczyć się farba. Przypomina mi o wszystkich innych oknach, przez które patrzyłam na świat. Okna w rodzinnym domu, z widokiem na park i góry, okna w pierwszym wynajętym mieszkaniu, z widokiem na smutną ścianę. Te plastikowe, w kolejnym, których nie lubiłam, bo plastik jest martwy. Lubię za to stare drewno ciężkich przedwojennych szaf pachnących tajemnicami, drewno skrzypiących schodów i wytartych poręczy.

Właśnie zaczęłam pracę nad projektem, do którego przerabiam tony starych artykułów. Chyba przez to głowę wypełniają mi myśli trochę przejrzałe, przekwitłe. Zastanawiam się, co takiego jest w starociach, że urzekają.

Wychowałam się w domu pełnym rzeczy „poniemieckich” – tak mówiło się o tym wszystkim, co zostawili za sobą wysiedleni po wojnie Niemcy. Zastanawiam się, czy ich widma, tęskniące za domem, błąkają się po tych zawalonych starymi meblami i obrazami strychach, po nigdy do końca nie uprzątniętych piwnicach. Może szukają ukrytych w pośpiechu precjozów, które przed osiemdziesięciu laty zakopali pod krzakiem agrestu? To musiało być w latach sześdziesiątych, lub siedemdziesiątych kiedy mój, nieżyjący już, wujek znalazł złote łańcuszki, przekopując krzaki w ogrodzie. Przetopił je pierścionek, który potem całe życie nosiła moja babcia. Pamiętam doskonale ten czerwony, udający rubin, kamień. Babcia odeszła cztery lata temu, stary pierścionek mam ja. Trzymam go na dnie szkatułki z biżuterią, w naszym mieszkaniu w obcym kraju, którego babcia nigdy nie odwiedziła. Dziwne te dzieje poniemieckiego złotego łańcuszka. Czy są świadectwem na to, że wszystkim rządzi przypadkowość?

Przyglądam się starym zdjęciom rodzinnego miasta i nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jaki ten świat był inny. Zadziwiają mnie obcojęzyczne szyldy na budynkach, które znam tak dobrze. Choć to te same domy i kamienice, te same strzeliste wieże kościołów, to odnoszę wrażenie, że to zupełnie inne miasto. Że to obecne zbudowano, jako atrapę wzorując się na na uwiecznionych na czarno białych pocztówkach rzędach budynków. Ale to te same domy, gdyby mogły mówić, na pewno zaszeptałyby po niemiecku alte Geheimnisse. W teraźniejszym mieście nie ma starych cmentarzy, które po wojnie zrównano z ziemią. W miejscu jednego z nich dziś stoi klocowaty budynek poczty. Na drugim zbudowano parking. Zachowało się jedynie kilka marmurowych tablic, które teraz przyczepione są do kościelnego muru. Trzeci cmentarz wciąż jest, niejako ukryty pod ziemią, bo zmarłych zaczęto chować między leżącymi tam już niemieckimi ciałami, po uprzednim wyburzeniu ich grobów.

Na starych zdjęciach równe rzedy kamienic wyglądają schludnie i elegancko. Dziś, te same kamienice wzbudzają we mnie jakiś podskórny lęk. Tak, jakby wszystko, co wydarzyło się w nich przez lata, zostało między tymi nadszarpniętymi zębem czasu murami. Chcę wierzyć, że to jakaś energia, która mieszka w szczelinach ścian, która na zawsze wsiąkła w drewno balustrad, w poczerniałe okienne szyby na spadzistych dachach. Że to nie tylko starość. Że ten zapach na ciemnych klatkach schodowych to nie butwiejące drewno i weloletni kurz, tylko zapach przeszłości, uwięzionego w tych murach czasu.

images

Trochę smutno patrzeć na te stare zdjęcia, bo tego świata już nie ma. Nie ma już hoteli, kina, amfiteatru. Na miejscu przedwojennych restauracji są teraz sklepy spożywcze. W budynku starego szpitala i kostnicy jest szkoła, która odkąd pamiętam wydawała mi się miejscem zimnym i strasznym.

Dziś kontakt z tym starym światem staje się coraz trudniejszy, ale wciąż można zainicjować tę podróż w czasie – dotknąć starego muru, wygrzebać ze sterty na strychu stare obrazki, których po wojnie nikt nie wyrzucił. Za kilkadziesiąt lat zostaną tylko skany starych pocztówek. Kamienice runą, albo zostaną wyremontowane tak, że zniknie ten upiorny czar. Nikt już nie poczuje zbutwiałego zapachu, którym mówi do nas przeszłość.

W domu drugiej babci stała stara szafa, do której jako dzieci lubiłyśmy się chować. Chciałabym wejść do niej znowu, i wyjść w zupełnie inny czasie. Choćby na chwilę odpocząć od pandemii, nerwicy, zgubionych przesyłek, które wstrzymują moją pracę, głupot na social mediach, które bezsensownie przeglądam. Przenoszę się w czasie oglądając filmy z Bodo. Śmieszne, choć nigdy nie znałam tego świata, to tęsknię za nim. Albo urodziłam się zbyt późno, albo jestem umęczoną reinkarnacją jakiejś przedwojennej duszy.

Zbieram starocie, ale nie lubię starości. Na ostatnich zdjęciach zauważam zmarszki, których jakoś nie dostrzegłam dotąd w lustrze. Nie chodzi o to, że boję się zmarszczek, boję się raczej tego, że przemijanie jest namacalne – tak samo widoczne w niszczejącym tynku poniemieckiej kamienicy, jak na własnej twarzy. Nie lubię przemijania.

Podobno czerwone wino ma właściwości odmładzające, trzeba tylko umieć powtrzymać się przed wypiciem więcej niż jednego kieliszka dziennie. Sróbuję, miłego wieczoru!

2 myśli na temat “Wieczorne dywagacje #4

Dodaj własny

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Stwórz darmową stronę albo bloga na WordPress.com. Autor motywu: Anders Noren.

Up ↑

%d blogerów lubi to: