Temat grozy zawsze poruszał we mnie jakieś niewidzialne struny. Odkąd pamiętam moje myśli ciągnęły w stronę tego, co ciemne, tajemnicze, nieodgadnione. Kiedy sto lat pisałam pracę licencjacką specjalnie wybrałam temat poruszający aspekt strachu w kulturze, żeby móc bez bezkarnie zaczytywać się starych horrorach Kinga. Przyznam jednak, że w ciągu kilku ostatnich lat zaniedbałam nieco moje zainteresowanie grozą w literaturze, na rzecz pozycji bardziej klasycznych. Gdyby nie izolacja spowodowana pandemią pewnie nigdy nie sięgnęłabym po horror. Chyba potrzebowałam jakiegoś kopa adrenaliny. Z braku nowych książek wrzuciłam kilka ebooków do wirtualnego koszyka. W tym Szczelinę Jozefa Kariki. W tym momencie chcę zaznaczyć, że ten wpis to nie recenzja, a raczej zapis pewnych emocji i przemyśleń po lekturze, jak i odniesień do historii, na kanwie której zrodziła się inspiracja autora do napisania książki.
Szczelinę przeczytałam jakieś trzy tygodnie temu i od tamtej pory bezskutecznie próbuję zastąpić ja jakąś inną pozycją, która wprawiłaby mnie w taki sam klimat. Bo to znakomita książka, jeżeli ktoś lubi relaksować się przy mrocznych historiach. Zaczęlam czytać dość późnym wieczorem, w błogiej ciszy, przy zapalonych świecach i zaparzonych ziołach. Nie mogłam oderwać się do rana. Jetem daleka od stwierdzenia, że książka ta jest arcydziełem, bo nie jest. Jest po prostu świetnie skonstruowaną, dobrze napisaną powieścią grozy. Bez banałów, naiwności, za to z gęstą, jak smoła atmosferą, podszytą jakimś lękiem i niepewnością, które towarzyszą lekturze praktycznie od początku.
Książka ma formę zapisu nagrań, które zostały wysłane do autora przez głównego bohatera. Taki zabieg przypominający filmowe found footage. Cała historia rozpoczyna się od podjętej przez Igora, bezrobotnego absolwenta uniwersytetu, pracy na budowie, przy sprzątaniu starych przedwojennych budynków, w których kiedyś znajdował się zakład dla umysłowo chorych. Tam, w jego ręce wpadają dokumenty jednego z pacjentów i tajemnicze nagrania. Zaintrygowany Igor drąży sprawę, jako, że prowadzi własny blog, ma zamiar stworzyć serię artykułów odnoszących się do dziwnego znaleziska. Szybko odkrywa, że pacjent trzymany w zakładzie wcale nie musiał być szalony. Wpada na ślady, które prowadzą go w jednym kierunku. W góry Trybecz. Co takiego przydarzyło się tam przed laty, że doprowadziło do obłędu zdrowego wcześniej człowieka? I jaki ma to związek z zaginięciami, które często zdarzały się w tych okolicach? Wiadomo, najlepiej sprawdzić samemu. Igor wybiera się wraz z niewielką ekipą, z zamiarem napisania blogowego hitu. Niestety, Trybecz okazuje się być naprawdę nieprzyjaznym miejscem. Nie będę pisać o szczegółach, ani o zakończeniu, bo domyślam się, że wielu z Was dopiero sięgnie po książkę. Wspomnę tylko, że cała akcja górskiej wyprawy różni się od typowej konstrucji horroru. Nie mamy tu duchów ani potworów. Co mamy w zamian? Tajemnicę. Jedną z tych, na myśl o której ciarki przechodzą po plecach.
Jeżeli zainteresowaliście się historią napisaną przez Kurikę, to lepiej usiądźcie, jeżeli stoicie, bo dopiero początek. Co jest jeszcze bardziej niesamowite w Szczelinie? Otóż, jakkolwiek wydarzenia w książce mogą wydawać się niesłychane, to Kurika opierała się na przypadku, który naprawdę miał miejsce. Tak, hisoria podobna do tej w Szczelinie, wydarzyła się naprawdę!
To, o czym teraz napiszę jest chyba jedną z największych zagadek w historii. Jest to historia tak nieprawdopodobna, że trudno w nią uwierzyć. Co więcej, nowe fakty na jej temat wypłynęły na światło dzienne stosunkowo niedawno. Myślicie, że rozświetliły one nieco zagadkę? Nic podobnego, sprawiły, że jest ona jeszcze dziwniejsza.
W 1959 dziesięcioro młodych wspinaczy pod kierownictwem Igora Diatłowa wyruszyło w okolice góry Chołatczachl w północnym Uralu. Celem wyprawy było zdobycie dwóch szczytów: góry Otorten i Ojka-Czaku. Otorten nie został jeszcze zdobyty zimą, byliby pierwsi. Warto zaznaczyć, że nie była to kolejna wyprawa studentów, jak niektórzy zwykli o niej mówić. Większość grupy stanowili absolwenci, a wszyscy byli bardzo doświadczonymi wspinaczami. Na samym początku jeden z nich poczuł się gorzej i zawrócił. Niestety, był to jedyny uczestnik wyprawy, który przeżył. W ówczesnej klasyfikacji wyprawa posiadała trzeci, najwyższy stopień trudności. Trudność trasy polegała nie na wysokości szczytu, a na przebrnięciu przez uralską zimową tajgę, w której zaspy śnieżne sięgają 1,5 m, a temperatury spadają do kilkudziesięciu stopni na minusie. Warto też dodać, że w tamtych czasach nie sposób było zdobyć dokładnej mapy terenu, co mogło nastręczać dodatkowych komplikacji. Przebieg wyprawy znany jest dzięki prowadzonemu przez jej członków dziennikowi. Odnaleziono też aparat fotograficzny.
Wyprawa wyruszyła 27 stycznia z miejscowości Wyżaj, nadalej wysuniętej na północ miejscowości w tym rejonie, stamtąd grupa dotarła do zamieszkanej przez drwali i geologów osady 41. Pierwotnie wyprawa planowała ominąć tę górę i przejść przez położoną nieopodal przełęcz. Z dziennika wiadomo, że 1 lutego przez złe warunki pogodowe musieli nieco zboczyć z trasy. Dotarli do zbocza góry Chołatczachl, w języku miejscowych Mansów zwanej Martwą Górą, gdzie rozbili obóz i przenocowali. Wszyscy tej nocy zginęli.
To, co jest najbardziej szokujące, to okoliczności śmierci całej grupy, które do dziś pozostają niejasne. Pamiętajmy, że mówimy o profesjonalistach, którzy nie pozwoliliby sobe na żadne głupie błędy, czy niedociągnięcia, tym bardziej trudno zroumieć, co tak naprawdę wydarzyło się w nocy z 1 na 2 lutego na zboczu Martwej Góry.
Wyprawa miała powrócić najpóźniej 12 lutego, jednak wskutek wielu czynników, jak choćby braku mapy z naniesioną trasą wyprawy, problemów organizacyjnych, czy niechęcią lokalnych władz partyjnych, poszukiwania zostały opóźnione. Ochotników do ekspedycji ratunkowej zaczęto gromadzić dopiero 21 lutego. Namiot grupy Diatłowa został odnaleziony 26 lutego.
Co było najbardziej szokujące? Był on rozcięty od środka, tak jakby uczestnicy wyprawy byli zmuszeni wydostać się z niego w pośpiechu (w dawnych typach namiotów wejścia sznurowało się). Wokół namiotu pełno było śladów świadczących o miotających się przy nim w panice ludziach, którzy rzucili się do ucieczki. Ślady świadczyły o tym, że tylko jedna osoba miała na sobie buty. Uciekali więc bez butów i ciepłych ubrań, przy kilkudziesięciostopniowym mrozie.

Po ewakuacji z namiotu turyści udali się w dół zbocza, aby prawdopodobnie wrócić do poprzedniego obozu, w którym zostawili zapasowe ubrania i żywnosć. To im się jednak nie udało, z jakiegoś powodu skierowali się w stronę niewłaściwej doliny. Zatrzymał ich prawie dwumetrowy śnieg, schronili się więc pod drzewami. To w tym miejscu ratownicy 27 lutego odnaleźli szczątki małego ogniska i zwłoki Kriwoniszczenki i Doroszenki. Ubrane tylko w bieliznę. Ciepła odzież, buty i kurtki zostały w namiocie.
O dramatycznych okolicznościach ich śmierci po latach pisał prokurator Iwanow:
Wyobraźcie sobie pień drzewa o grubości około sześćdziesięciu centymetrów. Wspinali się nań, aby łamać gałęzie do ogniska, które udało im się rozpalić. Na korze pozostały (uwierzcie mi, że boję się o tym pisać) zamarznięte fragmenty wyszarpanych tkanek mięśni ud, krew i strzępki ubtrań(…)
W drodze powrotnej do namiotu ratownicy odnaleźli w śniegu kolejno ciała Diatłowa, Słobodina i Kołmogorowej. Pozostałe cztery ciała odnaleziono dopiero 4 maja.
Zaczęto mówić o światłach widzianych na niebie nocy, w której doszło do tragedii. W powiązaniu z dziwnym, brązowym kolorem skóry ofiar stanowiło to przesłankę do snucia przeróżnych teorii dotyczących m.in eksperymentów wojskowych.
Około 6 – 7 rano moja żona wyszła na dwór i natychmiast zastukała w okno. Krzyknęła do mnie: patrz, leci jakaś kula i się obraca. Wyskoczyłem na ganek drugiego piętra mojego domu. Zobaczyłem w dali, na północy, oddalającą się dużą, świecąca kulę, wielkości słońca, albo księżyca. (…)Była podobna do jaskrawego słońca we mgle. Posuwała się w linii prostej daleko od nas – Gieorgij Skoryk, leśnik
cytaty z akt pochodzą ze strony http://www.diatlow.pl
Dziwne światła zostały zaobserwowane również przez grupę turystów znajdujących się w innej części gór na początku lutego, 7 i 17 lutego przez wojskowych zatrudnionych w jednostce, która ochraniała uralskie łagry, oraz 31 marca przez ekipę poszukiwaczy.
Uznano, że członkowie wyprawy zmarli w wyniku hipotermii, a dochodzenie zostało szybko zamknięte pod naciskiem lokalnych władz partyjnych. Sprawa miała charakter kryminalny, protokół zamknięcia dochodzenia został sporządzony 28 maja 1959 roku i w sposób jednoznaczny nie wskazywał przyczyn tragedii. Akta zostały objęte klauzulą tajności teoretycznie na 25, a praktycznie na 50 lat. Nawet po latach wielu osobom odmawianu do nich dostępu, niejeden dziennikarz śledczy, zainteresowany sprawą, przegrał z machiną rosyjskiej biurokracji.
W 1990 roku prowadzący śledztwo prokurator Lew Iwanow przeprosił rodziny ofiar publikując w prasie artykuł. Artykuł nosił tytuł Tajemnica ognistych kul, co daje do myślenia.
Wszystkim powiedziano, że turyści znaleźli się w ekstremalnej sytuacji i zamarźli, ale nie była to prawda. Prawdziwe przyczyny ich śmierci ukryto przed ludźmi.(…) – fragment artykułu Iwanowa z 1990 roku
Dodał, że nie wszyscy uczestnicy wyprawy zginęli wskutek mrozu, że sekcje zwłok wskazywały na śmiertelne obrażenia, jak skomplikowane złamania żeber z przemieszczeniem, wewnętrzne krwotoki, czy jak w przypadku Ludmiły, przebicie mięśnia sercowego złamanym żebrem. Nikołaj natomiast zmarł z przyczyny urazu głowy i złamania podstawy czaszki. Obrażenia porównywano do tych, jakie zdarzają się w poważnych wypadkach samochodowych. Jedna z ofiar pozbawiona była części twarzy, oczu i języka. Ponadto, na szczątkach ubrań odkryto podwyższoną radioaktywność. Śledczy twierdzili, że takie obrażenia mogły powstać w wyniku działania ogromnej siły, która uniosłaby ofiary, a następnie nimi rzuciła, jednak na ciałach nie było typowych w takich przypadkach krwiaków. Informacji tych nie przekazano rodzinom. Oficjalną przyczyną śmierci zawartą w raporcie było działanie nieznanej siły, której turyści nie byli w stanie się przeciwstawić.
Kiedy oddtajniono akta sprawy dziennikarze śledczy dotarli do wielu zaskakujących informacji. Odkryto między innymi, że zawarty w protokole sekcji zwłok Siemiona Zołotariowa opis wyglądu ofiary nie odpowiada faktycznemu rysopisowi Siemiona. Dwa razy wykonano badania DNA, które sobie przeczyły, jednak wszystko wskazuje na to, że odnalezione ciało nie należało do Siemionowa. Różnica leżała we wzroście, posiadanych tatuażach i złotych zębach. Siemionow był jedyną osobą z zewnątrz, która dołączyła do zaprzyjaźnionej grupy jako przewodnik. Wokół jego enigmatycznej osoby w ciągu lat narosło sporo kontrowersji. Podejrzewano między innymi, że mógł być niemieckim szpiegiem.
Przedziwne okoliczności tych tragicznych wydarzeń, fakt utajnienia akt na pięćdziesiąt lat oraz to, że niektóre osoby zwiazane lub zajmujące się sprawą zginęły w niewyjaśnionych okolicznościach, sprawiły, że wokół nich zaczęły narastać legendy i różne teorie.
Wiele domysłów powstało wokół tego tej tajemniczej fotografii, która choć kojarzyć się może z jakimś mitycznym stworzeniem (Wielka Stopa? Yeti?), zapewne jest zdjęciem któregoś z członków załogi.
Istnieją jeszcze dwa inne zdjęcia, które wprowadziły sporo zamieszania, a znajduje się na nich osoba, której nikt nie potrafił rozpoznać. W wyprawie wzieły udział dwie kobiety, żadna z nich nie wyglądała, jak ta uwieczniona na zdjęciach. Być może to była jedna z nich, przecież zdarza się, że na zdjęciach wyglądamy inaczej, jednak było to podstawą do snucia jeszcze bardziej niesamowitych teorii. Co ciekawe, ten ślad można odnaleźć w Szczelinie, ale nie będę zdradzać fabuły.
Co takiego musiało się zdarzyć, że doświadczeni, zaznajomieni z uralską zimą, dorośli ludzie, wybiegli z namiotu w panice, niekompletnie ubrani w środku mroźnej nocy? Już tylko to narażało ich życie. To logiczne, że spędzenie nocy w takich warunkach poza namiotem praktycznie równało się śmierci i uczestnicy wyprawy na pewno zdawali sobie z tego sprawę. Czyżby oznaczało to, że w panice uciekli od czego znacznie gorszego? Cokolwiek może w tym wypadku podpowiadać wyobraźnia, jedno jest pewne: Diatlowcy byli tak przerażeni, że zaryzykowali śmierć na mrozie, byle tylko uciec od tego, co ich przestraszyło.
Byłam na pogrzebie każdego ze zmarłych turystów. Dlaczego mieli takie brązowe twarze i ręce? Niezrozumiały jest dla mnie fakt, że czwórka z nich, która była przy ognisku i przypuszczalnie jeszcze żyła, nie podjęła próby powrotu do namiotu. Tam przecież zostały ciepłe ubrania. Jak to się stało, że nie wrócili? Cała grupa nie mogła zginąć od zamieci. Dlaczego tak panicznie uciekano z namiotu? – Rimma Kolewatow, siostra zmarłego Aleksandra
cytaty z akt pochodzą ze strony http://www.diatlow.pl
Powstały niezliczone teorie na temat tego, co przydarzyło się w uralskich górach zimą 1959 roku. Wiele z nich to koncepcje nieprawdopodobne, jak atak Yeti lub UFO. Niektóre z nich zakładają, że tragedia była skutkiem tajnych eksperymentów wojskowych, inne, że była raczej spowodowana jakąś katastrofą naturalną. Niestety trudno udowodnić jakąkolwiek z nich, ponieważ każda z powstałych koncepcji zawiera logiczne dziury. W świetle znanych faktów wykluczają się przypuszczenia o działaniu sił naturalnych, takich jak, np. lawina, czy ataku osób trzecich. To wydawać się może niewiarygodne, ale do dziś, po tylu latach, nie istnieje teoria, która tłumaczyłaby wszystko, co wydarzyło sie tamtej nocy. Wprawdzie śledztwo wznowiono w 2018 roku, jednak wydarzenia z Przełęczy Diatlowa, nazwanej tak na cześć lidera grupy, wciąż pozostają zagadką.

Jeżeli chodzi o książkę Kuriki, to i w niej wydarzenia z gór Trybecz do końca pozostają owiane tajemnicą. Możemy jedynie domyślać, co mogło doprowadzić do tragedii. Zupełnie, jak w przypadku nieszczęśliwej wyprawy diatlowców.
Jeżeli jesteście zainteresowani szczegółami polecam :
Słyszałem o tej historii kiedyś, jak nawet teraz to czytałem, wywołuje we mnie te same ciarki sprzed lat 😀
PolubieniePolubione przez 1 osoba
We mnie tak samo, kiedy pomysle o tym, jak musieli byc zmarznieci, cierpiacy i przerazeni.
Polecam ksiazke, jesli lubisz takie literackie klimaty.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zapisałam tytuł i muszę to koniecznie przeczytać!
PolubieniePolubione przez 1 osoba